wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 2 - Typical Monday (?)


Drogi, szybki samochód. Ogromny, nowoczesny dom. Kolorowy, piękny ogród. Duży, głęboki basen... i on. Nie wiem jak wygląda. Stoi tyłem i rozmawia przez telefon podczas gdy ja, podziwiam widoki. Widocznie znajduję się na jego posesji. Próbuję wyjść niezauważona ale nagle ktoś mnie woła. To moja mama. Szczęśliwa podbiegam do niej, nie reaguje. Teraz zajęta jest oglądaniem zdjęć wiszących na ścianie w salonie. Wnętrze domu również powala. Co dziwne, na zdjęciach jestem ja. Nie wyglądam na starszą ani doroślejszą. Nadal wyglądam na 17-18 lat. Nie stoję sama. Na każdym zdjęciu obok mnie stoi mężczyzna. Na pierwszym nie widać jego twarzy. Na drugim stoi tyłem, a na trzecim widać tylko jego duże, czekoladowe oczy. 
- Jestem taka szczęśliwa Lilianno. Lepszego zięcia nie mogłam sobie wymarzyć. Bogaty, przystojny, mądry i kochający. - mama przytula mnie. Ale ja nic nie rozumiem. Nie znam tego mężczyzny, nie wiem jak wygląda i nie wiem co tu robię. Uciekam z powrotem na dwór ale ku mojemu zdziwieniu znajduję się na innym podwórku. Po środku stoi obskurny dom, trawa jest wyschnięta, w koło nic nie ma. Nagle widzę biegnącą dziewczynkę. Wygląda jak ja, tylko te 
czekoladowe oczy.
 Woła na mnie "mamo". Za strachem odwracam się i uderzam w kogoś. Stoi tyłem. Jest bardziej umięśniony od poprzedniego mężczyzny,a ubrany bardziej na luzie. 
- Nie ma tu nikogo więcej - nie odwraca się, a ja nie rozpoznaję głosu.- Wszyscy się od nas odwrócili  kiedy ona się urodziła. Nie wiem gdzie chcesz uciec. 
Stąd nie ma ucieczki.

   Budzę się gwałtownie podnosząc do góry. Serce bije jak oszalałe, oczy próbują przyzwyczaić się do światła. Jest już jasno, patrzę na telefon - 5:47. Ocieram pot z czoła. To aż dziwne jak sny potrafią wpłynąć na człowieka. Często miewam dziwne sny jednak zawsze dotyczyły one szkoły, moich przyjaciół lub innych bzdurnych rzeczy. Te czekoladowe oczy- te same w dwóch przypadkach. Postanawiam już wstać. Do szkoły idę na 8:30 ale przy okazji zrobię jeszcze kilka rzeczy. Odsłaniam rolety więc pokój staje się jeszcze jaśniejszy. Cała ulica śpi- z wyjątkiem państwa Parker, którzy uczą w mojej szkole i wstają tak wcześnie żeby dobrze się przygotować do pracy. Przemili ludzie, a za razem najlepsi nauczyciele. Pan Parker uczy wychowania fizycznego i jest trenerem drużyny koszykarskiej, pani Parker uczy biologi. Bardzo dobrze dogadują się też z moimi rodzicami. Po kilkuminutowym wgapianiu się w ciszę ulicy postanawiam spakować się do szkoły. Na dziś, uszykowałam sobie czarną,większą torbę. Zazwyczaj wszystkie książki mam w swojej szafce ale na weekend zabieram trochę do domu więc muszę je do czegoś zmieścić.
Ogólnie zabieram ze sobą jeszcze jakieś pomoce naukowe, portfel, ładowarkę i tego typu rzeczy.
Kiedy jest już kilka minut po szóstej zbieram się do mycia. Po ciężkim śnie marze tylko o relaksacyjnej kąpieli. Stwierdzam, że mam na nią czas i szykuję pełną wannę wody z różanymi olejkami. Na chwilę przysypiam - znów te czekoladowe oczy. Co prawda obraz snu zaczął się już zacierać w mojej głowie ale nie te oczy. Nie bardzo wiem która dokładnie jest godzina w Mediolanie ale wysyłam do przyjaciółki krótkiego sms'a z zapytaniem jak żyje. Jeszcze chwilę wypoczywam w gorącej wodzie ale cisza zaczyna mnie już dobijać. Mama powinna za chwilę wstać do pracy więc ja też już wychodzę z wanny i ubieram się w szlafrok.
Dzisiaj ma być ciepły dzień, z resztą teraz ciągle jest ładna pogoda.
W naszej szkole lubiłam to, że każdy mógł ubierać się jak chciał. Oczywiście w miarę przyzwoicie ale chodzi mi o to, że w wielu szkołach trzeba chodzić w mundurkach czego nikt nie lubi. Czasem jest tak, że chilliderki chodzą ubrane w tych swoich strojach,a drużyna koszykarska w swoich ale to nikomu nie przeszkadza. Od razu mówię- ja lubię dobrze wyglądać. Nie wyjdę z domu jeśli nie podoba mi się to, jak wyglądam, a jeśli już jest mi w szkole nie wygodnie to w szafce mam na wszelki wypadek odłożone leginsy, bluzę i trampki. Już tyle razy to uratowało mi  życie ! :) W końcu decyduję się na jeansy, kremową koszulę bez rękawów i wysokie, różowe buty. To jest totalnie mój styl- w miarę profesjonalnie z jakimiś fajnymi kolorowymi dodatkami.

  Parę minut przed 8:00 radośnie schodzę na dół. Mama pojechała do pracy, tata ogląda wiadomości smażąc naleśniki. Pewnie ma dzień wolny za to, że pracował w weekend. Jest bardzo doceniany w firmie ,a zauważyłam, że teraz pracuje więcej. Wszystko przez to, że ktoś wykupił firmę, ma być nowy szef i zwolnienia. No, mojemu tacie to nie grozi bo jest w firmie dość wysoko ale wszyscy muszą się starać żeby było jak należy. Mój tata jest Kanadyjczykiem, ma na imię Mark i czterdzieści lat. Jest kochany, zawsze się stara żeby wszystko było idealnie.
Wracając. Radośnie się przywitaliśmy, dostałam porcję naleśników, soku i przystąpiliśmy do rozmowy. Takie gawędzenie przy śniadaniu. O wszystkim i o niczym. Tata się pytał co robiłam w weekend więc dokładnie mu opowiedziałam. W piątek siedziałam u Vicky i oglądałyśmy filmy, a pod wieczór poszłyśmy się przejść. W sobotę byłam na meczu chłopaków, potem opijaliśmy zwycięstwo. Z tatą mam na tyle dobre kontakty, że czasem oglądając coś w telewizji daje mi alkohol i razem pijemy. Akurat do tego podchodzi na luzie.
Po paru minutach usłyszałam trąbienie, co oznaczało, że David już przyjechał po mnie i Martina.

- Pa tato- uśmiechnęłam się i wyszłam na dwór. Szybko założyłam okulary przeciwsłoneczne bo słońce było niemożliwe. Już dawno temu Dav zakomunikował nam, że nie chce żadnych prezentów na urodziny. I gdybym akurat nie natrafiła na futrzastą zawieszkę do kluczy w kształcie piłki do kosza to pewnie nic by nie dostał.
- Hejka jubilacie - usiadłam z przodu, obok niego.Uśmiechnął się od ucha do ucha, pięknie jak zawsze.
- Hej śliczna- obdarował mnie buziakiem w polik, co również wywołało u mnie uśmiech. - Wiem, że miało nie być żadnych prezentów- wyciągnęłam z torby breloczek- Ale nie mogłam tego nie kupić. Przytuliłam chłopaka i wygłosiłam najdłuższe życzenia jakie mogłam wymyślić. Atmosfera była świetna bo cały czas śmialiśmy się i żartowaliśmy, a po paru minutach Martin wyszedł z domu, o dziwo już z Zackiem i Lukiem. Mieliśmy właśnie teraz po nich jechać. Wszyscy się przywitaliśmy po czym ruszyliśmy do szkoły. Żaden z nich nie złożył chłopakowi życzeń i w ogóle to zachowywali się tak jakby zapomnieli. Nie wnikam. Przez resztę drogi wspominaliśmy co działo się w sobotę na imprezie. Co chwila wybuchaliśmy śmiechem i dodawaliśmy nowe, śmieszne historie. A to, że zamknęli swojego ręcznikowego w szafie, a to że jakaś tam laska tak się nawaliła, że nie wiedziała jak trafić do domu gdy Luke ją odwoził.
          *blip*
Ten dźwięk oznaczał, że ktoś z nas dostał wiadomość. Właśnie to wkurzało najbardziej kiedy miało się takie same telefony. Szczęśliwcem okazałam się ja.

   Mediolan jest super! Właśnie jeszcze raz przeżywam niedziele.
Przypominam-19h różnicy! Wy pewnie jedziecie  do szkoły, a my sobie zwiedzamy.
Wszystko dziś już ogarniemy, jutro pokaz i jakieś spotkania no,a później się zobaczy :3
Pisz co i jak i pozdrów chłopaków! Davidowi złóż życzenia :3 

Nie tęsknij za bardzo <3

 Na parking dojechaliśmy pięć minut przed dzwonkiem. Chociaż to zależy dla kogo bo ja od rana jestem zwolniona i idę z Zackiem do dyrektorki omówić wszystko. Byłam mu tak wdzięczna ! Kto wolał by siedzieć teraz na matematyce? No kto ? 
- Za dziesięć minut widzę cię u White !- krzyknął na mnie gdy szłam w stronę szkoły. Budynek był bardzo nowoczesny. Ogólnie najlepsza szkoła w mieście. Cały teren był ogromny. Po prawej stronie, lekko z tyłu wielkie boisko, do każdego rodzaju sportu i biegania. Tam zazwyczaj odbywał się wf. Zupełnie za szkołą  ale nadal blisko była hala sportowa. W środku był basen i boiska. Po lewej stronie szkoły był parking i aula do występów, bali. W to wszystko musiały być wlane niesamowite pieniądze.
Przed szkołą były też różne ławki i stoliki gdzie spędzamy przerwy- jeśli jest ciepło.
Stwierdziłam, że pójdę do mojej szafki i opróżnię torbę. Równo kiedy przeszłam przez drzwi wiadomości i informacje podawane przez mikrofon się skończyły. Przeszłam przez główny hol i na końcu  skręciłam w prawo. Gdybym skręciła w lewo doszłabym do miejsca gdzie znajdują się wejście na hale i aulę. Na całej długości korytarza ciągną się szafki uczniów. Odnalazłam swoją -308. Otworzyłam ją, a ze środka na ziemię spadła karteczka. 
   
Pod żadnym pozorem nie mów o tym Davidowi!
Jesteś posiadaczem kartki informacyjnej i ma ją każdy oprócz wcześniej wspomnianego.
Jeśli jesteś Lily to masz go pilnować przez wszystkie przerwy żeby nie przyszedł na boisko!
Co do reszty to na długiej przerwie się tam zbierzcie. 
- Przewodniczący szkoły z kumplami.

No co tu dużo mówić - od razu chciałam wiedzieć o co chodzi. Znaczy, podejrzewałam że chodzi o urodziny chłopaka ale chciałam wiedzieć co planują. Z szybkością światła zamknęłam szafkę, po chwili wróciłam do głównego holu. Stamtąd znów skręciłam tym razem przy schodach i znalazłam się na korytarzu gdzie swoje gabinety mieli dyrektorzy, pedagodzy, była pielęgniarka, sekretariat i tym podobne.  Wparowałam do gabinetu pani White.
- Dzień dobry- uśmiechnęłam się i zajęłam swoje miejsce obok Zacka. 
- Dzień dobry- kobieta również się uśmiechnęła.
 Zaraz po mnie do pokoju weszły inne ważne osoby no i zaczęła się dyskusja. Nie za bardzo miałam co mówić więc siedziałam cicho. Słuchałam co mają do powiedzenia inni i ewentualnie przytakiwałam. Mój przyjaciel za to był w swoim żywiole. Ze wszystkimi dyskutował, sprzeciwiał się lub zgadzał, dawał swoje pomysły - które podobały się wszystkim, umiejętnie wszystko rozplanował. Zawsze go za to podziwiałam. Nawet kiedyś żartowaliśmy, że ma mi zacząć pisać plany dnia. Możecie wierzyć lub nie - rozplanował mi cały styczeń :D
 W końcu wyciągnęłam swój telefon. Nikt nie był mną jakoś zainteresowany więc stwierdziłam, że i tak nie zauważą. 
U mnie cholerne nudy. A mogłabym teraz przeżywać dzień jeszcze raz ! :D
Davidowi szykują jakąś niespodziankę, na lekcjach mnie nie ma.
No i ogólnie luzik <3 

    Dzwonek uratował mi życie. Nie wiem po co ja im tam potrzeba byłam. Zgodnie ze zaleceniami znalezionymi w szafce poszukałam Davida i poszliśmy poleniuchować na dwór. Chłopak usiadł przy stoliku, a ja kładąc głowę na jego nogach położyłam się na ławce i rozkoszowałam słońcem.
- Wiesz. Zastanawiałem się czy nie poszłabyś dziś ze mną gdzieś.- powiedział spokojnie pisząc coś w zeszycie. Podniosłam się i uśmiechnęłam.- Nie no spoko, czemu nie - pogłębiłam uśmiech. Chwilę poobserwowałam ludzi i zaraz powróciłam do leżenia. Nie było nudno ani sucho,a nie często spędzam przerwy z Davidem lub Martinem na osobności. To jest tak, że się kumplujemy, może i nawet przyjaźnimy ale nie tak bardzo. Z Lukasem, Zackiem i Victorią znam się od dziecka, razem chodziliśmy do szkoły i mieszkamy blisko siebie. Martin przeprowadził się koło mnie nie dawno i znam go może ze 3 lata? No a mojego dzisiejszego towarzysza poznałam przychodząc do tej szkoły. Chwilę porozmawialiśmy i po dzwonku zawitałam na lekcję biologii. Usiadłam sobie z Rose - dziewczyną z którą jestem "na cześć". Tylko ona w tej mojej klasie jest normalna. A Vicky normalna nie jest ale to moja idiotka :3 

Nastała wyczekiwana długa przerwa. Chłopcy po nas przyszli. David był tak zdziwiony! Było pewne, że nikt mu nie wygadał. Wszyscy się posłuchali karteczek. Tłum zebrał się na boisku i wszyscy już podziwiali robotę chłopaków. My podeszliśmy bliżej, dopiero to zobaczyliśmy. Ktoś mógłby stwierdzić, że to nic takiego ale ostatnio jak rozmawialiśmy to David powiedział nam wszystkim, że chciałby kiedyś znaleźć się na wielkiej reklamie. Co zrobili jego przyjaciele ? Przez długość całego boiska wisiało ogromne zdjęcie Davida, Zacka i Martina jak byli mali, ubrani w za duże stroje do koszykówki. Na środku widniał napis "Happy Birthday David". Byście widzieli minę chłopaka. Był szczęśliwy jak nigdy, wyglądał jakby miał się poryczeć ze szczęścia. Włożyli w to na prawdę dużo wysiłku. To było takie słodkie :3 Później cała szkoła zaśpiewała sto lat i powoli wszyscy się rozeszli. Porobiliśmy wiele zdjęć. Ile to razy usłyszeliśmy "Kocham was" od jubilata. 

Po ostatniej lekcji, czyli dla mnie po angielskim wyszłam ze szkoły i usiadłam na schodach. Miałam za wysokie buty, już tak bolały nie stopy, że nie marzyłam o niczym innym jak żeby je ściągnąć. Już nie opłacało się ich zmieniać, zdjęłam buty i wsadziłam do torebki.
- Smith! Okradli cie?! - przede mną zmaterializował się Luk
- Stópki mnie bolą- zrobiłam smutną minkę i pomachałam stopami w powietrzu.
- Masaż ? - wyszczerzył zęby
- Dobra ! to was poodwożę -przyszli chłopacy.  Ja wstałam i otrzepałam spodnie. - Gdzie masz buty ?- od razu zauważyli 
- Widzę, że kogoś trzeba tu wziąć na barana? - David stanął przede mną tyłem i usadowił mnie na swoich plecach. Śmialiśmy się przy tym jak głupi. No wszyscy się śmiali oprócz Luka który naburmuszony poszedł do samochodu. My wygłupialiśmy się biegając po parkingu.   Początkowo tylko ja i David potem Zack wziął Martina na plecy i robiliśmy wyścigi. Na szczęście w połowie drogi Zack już nie dał rady biegnąć z takim ciężarem i się wywalili. Długo to trwało zanim byliśmy w stanie coś powiedzieć- cały czas się śmialiśmy.
  Wkurzony Lukas w końcu wydarł się czy długo jeszcze ma czekać, no to my grzecznie poszliśmy do samochodu. Wiedziałam, że był zazdrosny. Wszyscy to wiedzieliśmy. Ale powiedziałam mu kiedyś, że nic oprócz przyjaźni pomiędzy nami nie będzie więc nie sądzę, żeby miał się o co czepiać. Ale taki już był, od dziecka. Jeśli coś nie idzie po jego myśli to zaraz się obraża. Lubię go, bardzo go lubię ale jest dla mnie jak brat,a nie chłopak. Owszem, parę razy dawaliśmy sobie buziaka ale ustaliliśmy, że są takie niezobowiązujące.
 Ehhh- westchnęłam myśląc o tym wszystkim. Ktoś włączył muzykę i całą drogę już tylko śpiewaliśmy  Can't Rebemer To Forget You.
Odwieźliśmy wszystkich po kolei. Nie wiem czy byłam przestraszona albo czy się wstydziłam, było trochę dziwnie. Oczywiście atmosfera raz dwa się rozluźniła ale początki zawsze są trudne. Około godziny 15:00 dojechaliśmy do centrum. Nie wiem do której z tych wszystkich kawiarni David chciał się wybrać. Do wyboru, do koloru :) Zaparkowaliśmy przed "City of ice cream". Byłam tam już kilka razy ale zawsze tylko kupowałam coś i wychodziłam. Cały czas rozmawiając o planach na ten tydzień, skierowaliśmy się do środka. Wnętrze było fioletowe i bardzo fajnie urządzone. Zajęliśmy stolik przy oknie, pod schodami i w kącie. W środku nie było jakoś dużo ludzi ale komu by się chciało w poniedziałek po południu chodzić do takich miejsc. Szybko zdecydowaliśmy się co chcemy i złożyliśmy zamówienie.
- Będziesz na tej imprezie w sobotę?- spytał nagle lustrując mnie wzrokiem. Przygryzłam lekko wargę, czułam się trochę onieśmielona.
 - Myślę, że tak. Mam to w planie- lekko się uśmiechnęłam.
- Powinnaś włożyć tą obcisłą, czarną sukienkę- powiedział pewnie i zaczął pisać coś w telefonie. Powrócił typowy, szkolny David. Często się tak zachowywał. Racja, to co powiedział jest w miarę normalne ale tak tylko mówię.
- Przemyślę to- odpowiedziałam z luzem, nie dając po sobie poznać, że czuje się dziwnie. 

   Nie wiedząc czemu chciałam już wracać do domu. Lody dobre, rozmawiać było o czym ale to nie jest jednak mój typ towarzystwa. Nie zawsze ma się ochotę na wysłuchiwanie o 'dobrych dupach', 'imprezowych szaleństwach' i 'ten alkohol był max mocny!'- o tych rzeczach rozmawiamy na co dzień, to już nawet nie jest ciekawe.
- Mhm- opowiedziałam, znowu bawiąc się słomką. Nawet nie zauważył, że mnie nudzi!
 - Dobra David, nie produkuj się tyle- przerwałam w końcu i wstałam - Idziemy? - uśmiechnęłam się żeby nie wyjść na typową zołzę. Czasem trzeba użyć radykalnych środków. Był trochę zdezorientowany, chyba myślał, że zabawa jest przednia. Oh Davidek uwierz mi :) Nie była.
Ładnie zapłacił i skierowaliśmy się do wyjścia.Było już po szesnastej i przyznam że zaczęło trochę wiać. Nagle przed kawiarnią zaparkowała ogromna limuzyna. Czarna, połyskująca, a tak długa, że w środku zmieścił by się basen. Nie jestem pewna ale chyba otworzyłam usta ze zdziwienia. Z którejś strony wyszedł szofer i otworzył drzwi osobistości która woziła się takim czymś.
- Idziesz?!  - zawołał na mnie towarzysz ale nie ruszyłam się nawet o krok. Stałam jak zaczarowana chcąc zobaczyć kto jest taki ważny i tak bogaty żeby jeździć takim kolosem. Już wychodził/a ale nagle zadzwonił telefon i się wrócił/a. Machnęłam ręką i wsiadłam do samochodu. I tak musiałam dziwnie wyglądać, a nie będę stała na tym chodniku jak głupia czekając nie wiadomo na co. Drogę powrotną pokonaliśmy w ciszy. Może to i lepiej, co tu się okłamywać- myślałam, że będzie fajniej ale mu tego nie powiem.

- Pa, do jutra- powiedziałam na odchodne i w końcu weszłam do domu. Zmieniłam drogie ciuchy na leginsy oraz luźny T-shirt z napisem "I love New York". Coś szybko zjadłam, obejrzałam tv, sprawdziłam facebooka i była już 19:00. Tata wrócił z miasta, mama z pracy i siedzieliśmy w ogrodzie. Rodzice oglądali każdą alejkę po kolei  dyskutując jak zagospodarować wolne miejsce. Ja usiadłam na tarasie i tylko ich obserwowałam. Chodzili przytuleni, uśmiechnięci.
 W końcu doczekałam się telefonu od Vicky i pobiegłam do łazienki. Miałam taki nawyk rozmawiania przez telefon w toalecie, bo miałam wrażenie, że tam nikt mnie nie będzie podsłuchiwał.
Nudziło mi się już to wszystko.
Na koniec dnia tata zaalarmował nam, że jego nowy szef jutro przychodzi pierwszy dzień do pracy. Dziś się z nim widział, za kumplowali się w miarę i możliwe, że niedługo przyjdzie do nas na kolację. Nie ma to jak znać człowieka jeden dzień i zapraszać do domu. Ehh....nie chce mi się już o tym myśleć, jakiś kolejny nadymały koleś u nas w chacie, zajebiście. Dzisiejszy dzień porządnie mnie zawiódł. Umyłam się, obejrzałam film i poszłam spać. Tej nocy śniłam o limuzynie, tatuażu i
czekoladowych oczach.


______________________________________

Hej :3 Jak minął tydzień ?  Jak na razie chcę w ogóle zobaczyć czy ktoś czyta to, co piszę więc prooooszę bardzo proooooszę o komentarze :)
Pozdrawiam <3
Nika




wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 1 - The beginning of everything.


   Nigdy nie lubiłam niedzieli. Taki dziwny dzień bo niby jest jeszcze weekend ale ma się to poczucie, że jutro do szkoły. Bez uprzedzeń- lubię szkołę, uczę się dobrze i nie olewam jej. Tak ! Jestem blondynką, mam na imię Lily i w cale nie jestem głupia. Chyba każdy uczeń ma tak zwany lęk przed poniedziałkiem.
Wstałam jak na mnie wcześnie bo już o 10.00 ścieliłam łóżko i otworzyłam okno żeby wywietrzyć pokój. Na dziś miałam zaplanowane dużo rzeczy więc raz dwa ogarnęłam bałagan po wczorajszym dniu,a potem zeszłam na śniadanie. Tata akurat na cały weekend wyjechał do Chicago, do klientów więc mama jeszcze spała. Spoglądając na podwórko nie dało się nie dostrzec pracy jaką cały czas wykonują nad naszym podwórkiem ogrodnicy. No, w końcu jest wiosna, jest ciepło i jest milusio.  Postanowiłam, że śniadanie zjem przed telewizorem więc usiadłam na kanapie z kawą oraz tostami. 
  Szybko po sobie posprzątałam i poleciałam na górę, do swojego pokoju. Zawsze w niedziele około 12.00 odwiedzam rodzinę Jones, ponieważ Luke pomaga mi w chemii. Nie chcąc przestraszyć na śmierć swoim wyglądem sąsiadów, ze swojego pokoju skierowałam się pod prysznic. W łazience umalowałam się i rozczesałam włosy. Później ubrałam się miarę wygodnie. Do torby wsadziłam  zeszyt, książkę oraz rzeczy potrzebne dziewczynie na co dzień. Nie miałam zamiaru budzić mamy więc tylko wysłałam jej sms " Idę do Vicky ".
Do mojego drugiego domu daleko nie miałam. Zawsze marzyłyśmy aby kiedyś zamieszkać razem albo chociaż koło siebie no ale na razie musi mi wystarczyć to, że mam niecałe pięć minut drogi do Jones'onów. Drogę standardowo umila mi słuchanie muzyki i sms'owanie z dziewczyną.

  Drzwi otwiera mi mama rodzeństwa - pani Katherine. Przemiła kobieta, zawsze wita mnie ciepłym uśmiechem i proponuje coś do jedzenia. Zdejmuję buty, witam gosposię i wbiegam do góry. Vicky leży jeszcze w łóżku, a w pokoju ma tak zwaną noc. Bez zastanowienia gwałtownie odsłaniam rolety, a dziewczyna piszczy.
- Jak mogłaś! Ja tu jeszcze śpię.- warczy do poduszki i po chwili wstaje roześmiana. Typowe.
Uśmiecham się i przytulam przyjaciółkę. Ma godzinę na uszykowanie się, a potem wychodzimy. Ja kieruję się do pokoju Luka. Jak zwykle ład i porządek,a on siedzi jeszcze w łazience - elegancik. Kładę się na bardzo wygodnym  łóżku i nie mam ochoty się ruszać. Zaraz po tym na moich nogach kładzie się Kris - biały, puszysty kocur. Chwilę się pobawiliśmy, poszarpaliśmy no i blondyn wyszedł z pod prysznica.
- Siema Smith ! - przytula mnie i uśmiecha się. Ja powtarzam po nim.
- Nie wiem czy pamiętasz Jones ale przyszłam się czegoś nauczyć.- zaśmiałam się wstając z łóżka. Usiadłam na fotelu przy biurku i uszykowałam wszystkie potrzebne materiały. Lukas jest jedyną osobą na świecie która potrafi mi cokolwiek wbić do głowy. Wiadomo, że jakieś łatwe rzeczy to nie problem ale no bez przesady z tym wszystkim. Po długotrwałym marudzeniu z mojej strony i narzekaniu chłopaka, że nic się nie uczę przechodzimy do pracy. Nie w każdym momencie uważam, moje myśli czasem skupiają się na zeszycie, czasem na przyjacielu, a czasem to już Bóg wie gdzie wędrują. Nie lubię się uczyć, nigdy nie lubiłam. Mam dobre oceny i uważam w szkole ale to wynika tylko i wyłącznie z tego,że chce mieć pewniejszą przyszłość. No ale z tym wszystkim nic nie wiadomo. No ale koniec... nie skupiajmy się na takich nudach.

   - Dooobra. W miarę umiem, nie chce mi się już nad tym siedzieć- zaalarmowałam chłopakowi, że to koniec na dziś.
- Nie umiesz nic ! A mogłabyś być tak mądra jak ja - żartowniś się kurde znalazł.
- Tak Luke. Na pewno- uśmiechnęłam się od ucha do ucha i po podziękowaniu oraz przytuleniu powróciłam do pokoju Vicky. Dziewczyna ubrana w czarną bluzkę na długi rękaw i jeansowe spodenki właśnie jadła śniadanie przed laptopem.
- Jesteś już w ogóle spakowana? - spytałam wchodząc do jej garderoby. - Na cholerę o co ja się w ogóle pytam?- wybuchnęłam śmiechem. No pewnie, że nie była. Dziś wieczorem razem z mamą lecą do Mediolanu na pokaz mody i wrócą w Środę. Niestety tym razem nie mogłam lecieć z nimi, moja mama stwierdziła, że posiedzenie trochę w domu mi nie zaszkodzi. Kłótnia trwała cały tydzień... to przecież Mediolan! Ale już niech jej będzie.
Około 15.00 poprosiłyśmy blondasa żeby nas odwiózł pod galerię. Po drodze oczywiście musieliśmy odwiedzić jeszcze jego paru kumpli - nie przeżyłby.
Po wszystkim poszliśmy we 4 na obiad, dołączył do nas jeszcze Zack.
- Poproszę cztery razy hamburgera, frytki i colę. - Standardowo, niezdrowe jedzenie w weekendy,a potem narzekanie na figurę. Powygłupialiśmy się, pozaczepialiśmy ludzi, niektóry z nas się wymacali i wycałowali... no i to by było na tyle. Często wychodzimy taką grupką- gdziekolwiek. Taka moja paczka znajomych, trzymamy się razem, razem imprezujemy i tak dalej. Możecie stwierdzić, że mam dość nudne życie. Bo tak w sumie jest.  Nie robię nic innego jak spotykanie się ze znajomymi, nauka no i może trochę balanguję - jak każdy nastolatek.
W końcu musieliśmy się z Zackiem wziąć do roboty. Chłopak jest przewodniczącym szkoły i ma dużo rzeczy na głowie. Bardzo często ja i Vicky mu pomagamy. Niestety tylko ja będę obecna w tym tygodniu.. No, początku tygodnia. Niedługo nasza szkoła obchodzi swoją 50- ileś tam  rocznicę. Nie będzie to typowe, coroczne zebranie i podziękowanie za pracę. W tym roku ma się to odbyć zupełnie inaczej. Jakiś czas temu do naszej szkoły zostały dostarczone nowe ławki, sprzęty, ufundowane zostały nowe badania na lekcjach biologi i wiele, wiele innych. Pan Ryan Carter - mówi wam to coś? Spokojnie, mi przez ostatni czas też nie. Nie wiem jak wygląda, jakoś nigdy się tym nie interesowałam. Ostatnio pani dyrektor kazała nam zapoznać się z tym nazwiskiem żeby nie przynieść wstydu. Otóż już wam mówię. Ten człowiek ma 25 lat, wielką firmę i miliony na swoim koncie. Nie wiem czy ktoś w naszym kraju wie jak on tego dokonał. Ten mężczyzna kupił to wszystko naszej szkole bezinteresownie no i my mu podziękujemy. Szczerze to nawet mnie to zainteresowało i cieszę się, że mogę uczestniczyć w tym wszystkim. Rozumiecie? Mieć 25 lat i taki sukces. Ja nie mogę w to uwierzyć do dziś.
Wszystko było już zaplanowane. Cała uroczystość odbędzie się w piątek, co będzie też połączone trochę z balem ostatniej klasy który odbędzie się w sobotę, a przez cały ten tydzień klasy będą wymyślać różne rzeczy żeby zostały zapamiętane w tej szkole. Tak jest co roku. Na przykład ostatnio konkurs wygrała klasa sportowa, która urządziła dzień sportów w naszej szkole, pozapraszali inne szkoły, były róże rozgrywki i wszystkim się podobało. Ale nie zawsze tak jest. Kilka lat temu wygrała klasa która podmieniła picie w stołówce na alkohol i cała szkoła była pod wpływem- roześmiałam się nad wspomnieniem tego.  I co z tego, że reszta ekipy spojrzała na mnie jak na głupią, rozmawiali wtedy akurat o dekoracjach więc to raczej średnio śmieszne i niezbyt ciekawe.
 W końcu Zack zaczął na mnie marudzić, że w ogóle się na tym nie skupiam.
Spojrzałam na zegarek.
- O kurde! - wstałam gwałtownie - Trzeba przetransportować Victorie do domu, za trzy godziny ma samolot. Zack najwyżej u mnie to dokończymy- spojrzałam na wszystkich po kolei aż w końcu przyznali mi rację. Pozabieraliśmy ze stolika nasze rzeczy i ruszyliśmy do podziemnego parkingu.
 Właśnie dostałam wiadomość od Davida, że jutro to on zawiezie mnie do szkoły więc zwolniłam trochę żeby mu odpisać. Przyjaciele tego nie zauważyli więc zostawili mnie z tyłu. Niczego się nie spodziewając wystukiwałam kolejne literki na klawiaturze telefonu z zapytaniem o której mam być gotowa. Wtedy to poczułam. Silny ból w prawej ręce. Mój telefon wylądował na podłodze kilka metrów przede mną. Dostałam potrącona z bara. Ale od kogo? Szybko się obróciłam i natrafiłam na wysokiego, umięśnionego chłopaka. W pierwszym momencie sięgnęłam po telefon i nie robiąc nic więcej stanęłam przed chłopakiem.
- Ał? - powiedziałam w końcu kiwając głową w jakby bezradności oczekując przeprosin.
 - Ta. Sorry - odpowiedział, odwrócił się i sobie poszedł. Jak gdyby nigdy nic. 
Stałam jak wryta jeszcze przez chwilę zastanawiając się co to w ogóle było. No nic- tacy ludzie też się zdarzają. No racja... przeprosił mnie ale kurde ! Czy on wie jaki jest silny? Moja ręka bolała jeszcze bardzo długi czas, a telefon zyskał nowe pęknięcie. No ja nie mogę!- jakie szczęście.

  Dotarłam do przyjaciół. Przebrnęłam przez pytania "co cie zatrzymało?" i zajęłam miejsce koło Luka. Po paru minutach wysiedliśmy pod domem rodzeństwa. Pani Katherine wyleciała przed dom.
- Dziecko. Ty jesteś jeszcze nie spakowana! - spojrzała na córkę. - O. Witaj Zack- widząc chłopaka od razu się uśmiechnęła i lekko zarumieniła.
- Dzień dobry pani Jones - ucałował ją w rękę.
Taa... Nie dajcie się mu zwieść. Umie to zrobić każdej dziewczynie. Na razie tego nie robi, jest zajęty - i tylko by spróbował! ale z teściową to co innego. Razem z blondynem przewróciliśmy oczami. Szybko się pożegnaliśmy - dziewczyna wraca za trzy dni więc damy radę. Ja i Zack opuściliśmy posiadłość przyjaciół po chwili ruszając w drogę do mojego domu.
- No to słuchaj. Jak się z tym wszystkim wyrobimy w tym tygodniu to już w czwartek przyjedzie do nas Carter. Wtedy my go we dwoje powitamy i oprowadzimy po szkole. Pamiętasz jak ci mówiłem, że w naszej szkole będzie nowy uczeń ?- tu spojrzał na mnie, a ja przytaknęłam- To będzie jego brat. Głównie dzięki niemu się tu dostał i może zacząć naukę w połowie semestru. Ma być ze mną w klasie, ale podobno jest starszy. - Tu mnie zaciekawił. W sumie o tym nie miałam pojęcia ale to chyba nikt nie miał oprócz przewodniczącego i dyrektorki.
- Słuchasz mnie? To po to kazałem ci kupić tą sukienkę ostatnio- uśmiechnął się. - W niej będziesz wyglądać ładnie i profesjonalnie, a pani White ( naszej dyrektorce) na tym zależy.
Właściwie przez ostatnie metry naszej drogi rozmawialiśmy już tylko o weekendowej imprezie która odbędzie się u jakiegoś Maxa z naszej szkoły. To ma być impreza dla osób które nie idą na bal. Ja i Victoria jesteśmy w klasie drugiej, reszta naszych znajomych jest w klasie trzeciej,a nauka w naszej szkole trwa lat cztery.

  Ogarnięcie tego wszystkiego, rozplanowanie grafiku na ten tydzień i wszystkich innych rzeczy zajęło nam około półtorej godziny. O 19.00 pożegnałam się z przyjacielem i w końcu wzięłam się za odpoczynek.
- Ej mamoo! - wydarłam się na cały głos nie wiedząc gdzie się podziewa.
- Jestem w gabinecie !- odpowiedziała mi wiedząc o co chodzi. W gabinecie rodzice mieli wszystkie swoje rzeczy potrzebne do pracy i wszystkie inne rzeczy które im były potrzebne.  W dzisiejszym dniu nie miałam okazji pobyć z mamą więc usiadłam na miękkiej kanapie i przyglądałam się pracy kobiety. Od czasu do czasu jej pomogłam, pogadałyśmy. Już czułam się lepiej. Z moja mamą mam bardzo dobry kontakt. Z tatą też, ale jego często nie ma. Co do mojej mamy to jest taką moją starszą siostrą i zawsze mi dobrze doradzi. Nie wszystko jednak mogę jej mówić bo łatwo ją zdenerwować. Postanowiłam porobić jeszcze więcej niczego i wróciłam do salonu, który z resztą był połączony z kuchnią oraz jadalnią. Włączyłam telewizor i wzięłam się za szykowanie kolacji.


Czując już lekkie zmęczenie, nieustający ból w ramieniu i nudy chciałam już iść spać. Ale niestety przede mną było jeszcze dużo pracy. Grubo po dwudziestej pierwszej wczołgałam się na górę. Obok mnie mieszkał Martin. Zawsze pod wieczór z mojego okna widziałam jak ćwiczył. Nie wiedziałam czy wie, że go  podglądam. Jest wyjątkowo przystojny no i w miarę spoko się z nim gada ale nic więcej. Jest moim dobrym kumplem. Nie zasłaniałam rolet, chłopak i tak był zajęty. Puściłam sobie muzykę do towarzystwa bo postanowiłam, że zanim wezmę się do nauki pójdę się umyć.
 Zmycie makijażu, umycie włosów bla bla bla.  To wszystko zajęło mi jakoś pół godzinki. Słysząc jeszcze z łazienki głos taty szybko zbiegłam na dół i rzuciłam sie na niego mocno go przytulając.
- Cześć młoda- daliśmy sobie po buziaku i zaraz pomogłam tacie z pakunkami. Mama w między czasie również wyszła z łazienki i przyszła żeby się przywitać. Kochałam w mojej rodzinie to, że nie było żadnych kłótni, wszystko szło idealnie. Mama dostała od taty nowe perfumy - które z resztą ten dostał od klienta, a ja dostałam nową koszule. Zawsze sobie przywozimy jakieś prezenty... mniejsze lub większe :) Posiedzieliśmy jeszcze chwilę razem i pogadaliśmy.
- Dobranoc- wymamrotałam zaspana na odchodne. Potem musiałam zabrać się za zaległe prace domowe których jeszcze nie odrobiłam, a było już po północy. W między czasie pisałam jeszcze sms'y z Vicky, Lukiem i Davidem. No tak... jutro jego urodziny! Na śmierć zapomniałam. Jutro David obchodzi swoje osiemnaste urodziny, a imprezę robi w wakacje na jachcie jego taty. Fajnie być takim bogaty. Tak czy tak wiedziałam, że jutro rano nie wstanę. Taka nudna niedziela. A była by bardzo zwykła gdyby nie ten chłopak w galerii. W sumie, to nic wielkiego.. Codziennie mijamy na ulicy ludzi i codziennie możemy być pociągnięci z bara. Czas spać!


_____________

Witam :3 Mam na imię Weronika- Nika, Wera. Ostatnio postanowiłam, że znów chcę zacząć pisać opowiadanie. Szczerze to nie mam jeszcze gotowej fabuły. Mam jakiś pomysł, kilka planów i mam nadzieję, że coś mi z tego wyjdzie :) Byłabym bardzo wdzięczna za komentarze - i pozytywne i negatywne. Chciałabym wiedzieć co robię źle. :) Za wszystko z góry dziękuję i pozdrawiam <3 !
Nika


niedziela, 16 marca 2014

Prolog



     "Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości.
Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie"
~Jan Twardowski

 Nie łatwo jest żyć w dużym mieście, żyć wśród ludzi, w ogóle żyć. Czy  życie ma jakiś sens? Czy to co robimy się liczy? A gdyby tak mnie nie było? Czy to coś by zmieniło? 
Jest noc, siedzę zamknięta w pokoju i nie mogę spać. Przed oczami mam tylko tą sylwetkę.
Te ciemne włosy i drogi samochód. Nie ! Obiecałam sobie, że nie popełnię już tego błędu. A może to nie był błąd... wszystko w naszym życiu ma jakiś cel, tak? Skoro tak musiało być, to co robię nie może być zakazane. A jednak...Ale czy ja w ogóle tego chce? Może to nie tak.
To jest tylko fascynacja, a tak na prawdę miłości nie ma, nie było i nigdy nie będzie. To zła droga. Rozwidlenie było już na początku i poszłam nie tędy. Powinnam wrócić ale... czy ta druga droga nadal jest dla mnie otwarta ? Nigdy jej nie opuściłam i ciągle o niej myślę ale tak jakby w mniejszym stopniu. 
Nie! Ja nigdy nie przestałam iść tamtą drogą. Wybrałam obydwie?
Idę jednak tą drugą drogą, mniej łagodną i skomplikowaną ale już nie tak zakazaną. Ta pierwsza to sen.
To sen o moim aniele stróżu który tylko ratuje mnie z opresji ale nie jest mi dane żyć z nim.
Czy mi w ogóle jest dane żyć z kimś? Powinnam przestać tyle myśleć o tym wszystkim i cieszyć się tym co mam. Mam rodzinę, dom, przyjaciół.
Nie potrzebuje Go! Jest dobrze tak jak jest i.... po co on wpakował buty do mojego życia?!
Chociaż patrząc na tą sytuacje to tak jakbym ja wpakowała buty do Ich życia.
To zawsze byli Oni. Nie on, nie ten drugi. 
To Oni